W mieszkaniu mamy instalację dwuprzewodową z aluminium (układ TN-C). Gniazdo w łazience i dwa gniazda w kuchni są z zerowanie, pozostałe cztery gniazda są pozbawione tego luksusu. Mamy wydzielone tylko dwa obwody: światło i gniazda. Kilka lat temu instalacja w budynku przeszła modernizację do TN-C-S a może nawet TN-S (trafo oddalone 30 m) ale ktoś postanowił chyba przyoszczędzić i zrobiono tylko piony a w skrzynkach rozdzielczych na piętrach podłączono nową instalację do starej dwuprzewodowej idącej do liczników. Biorąc pod uwagę, że do najdalszego licznika jest 2 m to oszczędności musiały być kosmiczne.
Przyjrzyjmy się jak się kiedyś druta ciągnęło.
Przewody umieszczane podtynkowo na ściankach działowych były przybijane do ściany solidnymi stalowymi gwoździami bitymi między żyły tak co 30-40 cm.
Przewody idące do gniazd w ścianach z wielkiej płyty były umieszczone po prostu na podłodze pod wylewką lub w przerwie między płytą stropową a płytą ścienną.
W całym mieszkaniu znalazłem dwie puszki łączeniowe wykonane od razu z terminalami pozwalającymi na połączenie do czterech grup po trzy przewody.
Jak widać ktoś naprawdę rozsądny olał terminale śrubowe i połączył przewody aluminiowe zaciskając je w aluminiowej prawdopodobnie tulejce. Pięknie wyglądają te ceratki wiązane na supełek użyte jako izolacja. Trzeba jednak przyznać, że użyto dwóch kolorów ceratek zapewne w celu ułatwienia serwisu. Użyte przewody wydają się nie mieć kodowania kolorami.
To na razie tyle, gdy zabiorę się za elektrykę może dopiszę ciąg dalszy.